Sunday 25 April 2010

Varanasi


    Na naszej trasie przez Indie Varanasi było miejscem kluczowym. Plaże Goa, zabytki Jaipuru i Delhi, Taj Mahal zawsze brzmiały atrakcyjnie, ale to Varanasi było miejscem, które chciałem zobaczyc najbardziej. Dlaczego?
    To trzymilionowe miasto położone jest na wschodnim brzegu Gangesu - drugi brzeg jest zupełnie bezludny, nocą nie widać na nim nawet pojedynczego światła. Varanasi jest jednym z najstarszych, ciągle zamieszkanych miast na świecie. Jest tez uważane za najświętsze miasto Indii. Tutaj przybywają z całego kraju tłumy pielgrzymów by oddać się oczyszczającej kąpieli w Gangesie. Tutaj też na tzw ghatach, czyli kamiennych schodach ciągnących się wzdłuż brzegu rzeki, dokonuje się kremacji zwłok.
    To wszystko sprawia, ze spacer brzegiem rzeki nie pozostawia wrażenia zwiedzania skansenu czy muzeum, to co dzieje się tutaj jest rzeczywiste i prawdziwe. To religijne misterium, tak ważne dla milionów Hindusów, to opary tajemnicy śmierci - wszystko na wyciągniecie ręki.

    Tak sobie to wyobrażałem.

    Kremacja na ghatach to przywilej nie dla każdego - zakup drzewa ze stosów zastawiających wyloty uliczek to wydatek rzędu 5000 rupii (300 zł) i tylko najbogatsi mogą sobie na to pozwolić. Innym pozostaje elektryczne krematorium - 500 rupii.
Wbrew naszym oczekiwaniom, wokół nie ma fetoru, powietrze wypełnia słodkawy, mdły zapach, to pewnie zasługa drzewa sandałowego używanego do kremacji.
    Ciała nigdy nie palą się do końca - ich resztki zostają wrzucone do Gangesu. Nie kremuje się zwłok kobiet w ciąży, zmarłych od ukąszenia węża, kapłanów oraz trędowatych. Ich ciała, obciążane kamieniem, lądują na dnie rzeki.
Sama atmosfera kremacji jest daleka od smutku i żałoby, ciała pala się na kilku stosach, inne moczą się przy brzegu, naokoło psy, obgryzające nie chce wiedzieć co.W pogrzebach uczestniczą tylko mężczyźni.
    Nie wolno robić zdjęć, ale widok białasa z domyślnie grubym portfelem od razu uruchamia żyłkę do interesów u obecnych  - zdjęcie palącego się ciała w otoczeniu rodziny mogę mieć za jedyne 200 rupii. Odwracam się i odchodzę. Jak widać, Indie sa zajebiście uduchowione...